Czy śmierć, pomaga żyć?
Czy bać się śmierci? Czy bać się przemijania? Czy strach przed śmiercią pozwoli nam normalnie żyć? To istotne pytania dotyczące naszej ludzkiej egzystencji. Mnie człowieka, jako jednostki autonomicznej.
Jak często ludzie bojący się śmierci zaczynają bardzo ostrożnie żyć, by coś im się nie przydarzyło. By śmierć nie przerwała ich strachliwych wegetatywnych marzeń. Ten starach przed śmiercią doprowadza ich do strachu przed życiem. Ten strach wobec przemijania oddziałuje na postrzeganie rzeczywistości. Co więcej – może prowadzić do bezcelowej egzystencji. Do wegetowania życia. Bez wezwań, zabawy i ryzyka jakie jest potrzebne przy podejmowaniu wielu decyzji. Ta negacja śmierci staje odpowiedzialna za unikanie ryzyka straty. Ryzyka pożegnania się z kimś lub czymś.
A przecież strata jest wpisana na nasze życie. Strata swojego domu „rodzinnego gniazda – wyfrunięcie z niego” – to przecież wolności od zasad narzuconych na przez „ten dom”. Odejście od rodziców, bądź ich śmierć – to samodzielność. Utrata pracy – to nowe wezwanie. Tak więc życie – to cała paleta strat, od kołyski do grobu. Strat z ich konsekwencjami, jak i wyzwaniami. Gdzie ostatecznie – finałem jest utrata wszystkiego co materialne. Tu i teraz. Rzeczy, przyjaciół, domu czy samochodu. Pozostaje grób.
Dlatego póki żyjemy, nie bójmy się od tego życia przyjmować nauki posiadania i żegnania się z tym co mamy. Nauki przemijania życia. Dlatego w jakiś sposób możemy Bogu podziękować za śmierć, gdyż bez niej nasze życie straciłoby na jakości. Stało być się miałkie i bezkształtne. Nie byłoby w nim napięć i dynamiki. Zanikłyby priorytety – co jest dla mnie ważne w moim życiu. Śmierć powinna napędzać życie. Co mogę zrobić dziś, gdym miał umrzeć jutro?
„Pączek” – mądrze powiedziała
Pewnego pięknego dnia, z okazji rocznicy wybuch Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia na Cmentarzu Powstańców Warszawy wypowiedziane zostały słowa – „Nigdy więcej wojny!” – a wyrazicielką tych słów była bohaterka – uczestniczka Powstania, Wanda Traczyk-Stawska „Pączek”.
Nie mówiła ona o zemście, a o wybaczeniu, nie mówiła o karmieniu resentymentów, a o radości życia w wolności. Jeden obok drugiego. Człowiek obok człowieka. Bez barier i granic. Bo wojny nie powstają znikąd. Rodzą się one w naszych umysłach podobnie, jednak – tak jak myślenie o pokoju. Pokoju, który opiera się na szacunku dla każdego człowieka, bezzależności od tego, jakie byłyby jego dzieje. Pokoju, który polega poszanowaniu prawa i dobra wspólnego, tego świata który został nam powierzony.
Jednak, kształtowanie pokoju zaczyna się od spojrzenia wewnątrz siebie – od pokoju w samym sobie. A kolejnym aspektem kształtowania pokoju, jest pokój z innym – przyjacielem, sąsiadem, kolegą z pracy, czy wreszcie członkiem własnej rodziny. Ostatnim uniwersalnym aspektem kształtowania pokoju, jest pokój ze światem jako dziełem Stwórcy i odpowiedzialności, jaka spada na każdego z nas ludzi, jako mieszkańców tego świata. Nigdy więcej wojny – pokój!
Osiemdziesiąt lat temu, gdy rozpoczęła się wojna, podczas której wielu narodom odmówiono prawa do istnienia, w tym odmówiono właśnie prawa do pokoju. A przecież owo pragnienie pokoju jest w nas, ludziach niemal wrodzone. Już nowonarodzony niemowlak promienieje, gdy w domu jest spokój. Gdy nikt na siebie nie krzyczy, gdy głosy rodziców są stonowane i spokojne. Gdy czują dialog i rozmowę.
Już dla małego dziecka konflikt, agresja, krzyk jest sytuacją niepokojącą i trudną do zrozumienia. Ale my dorośli jesteśmy równie poruszeni, zasmuceni, a czasami zaszokowani gdy ktoś przekracza nasze granice, brutalnie wchodzi w nasze życie. Granice naszego życia, naszej prywatności, granice miru naszych domów, granice naszego kraju. Granice naszych wolności!
Ale nadal wierzymy, że życie może i powinno przebiegać w pokoju.
„Nigdy więcej wojny”, kochamy wolność, chcemy pokoju – jak mówiła nam „Pączek” – bohaterka powstania warszawskiego.
Wyciągnąć nadzieję z „puszki Pandory”
Kryzys, choroby, zarazy, epidemie, ból i opuszczenie te znajdowały się w słynnej „puszce Pandory”, którą to niesforna kobieta otworzyła i wypuściła na świat. Tym sposobem „szef z góry Olimp”, chciał ukarać ludzkość. To grecki mit znany chyba przez każdego Europejczyka. Podobną „puszkę Pandory” zafundowano nam w Wuhan, na targu czy w laboratorium (kto to, tak naprawdę wie?), która zmieniła i zmienia do dziś życie wielu ludzi na cały świecie. Jednak z mitologicznej „puszki Pandory” nie mogła wyjść jedna rzecz. Jakże ważna. To była nadzieja. Czynnik duchowy, który pomaga przetrwać nawet najgorsze czasy. Nadzieja, który jest podstawą zdrowienia z najróżniejszych chorób. Nadzieja, która jest fundamentem tworzenia się odporności i zmian terapeutycznych w najróżniejszych chorobach człowieka. Nawet ateistyczni ojcowie psychologii Karol Gustaw Jung, czy jego mentor Zygmund Freud, odkryli, że czynnik religijny nadziei stanowi nieodzowny aspekt w wynikach ich terapi.
Dlatego nadzieja, musi być początkiem wszystkiego. Pierwszym spojrzeniem. Pierwszym krokiem. Podstawą w dostrzeżeniu, że życie cały czas może mi coś zaoferować. Dojrzenia innej pojęciowości w swoi języku niż „nie mogę ” i „nie dam rady”. Nadzieja zachęca człowieka, do podjęcia ryzyka niezbędnego do zdrowienia i zaczyna odkrywać w tym samą w sobie wartość. Dlatego jest ona ważnym czynnikiem do podjęcia kroków zmierzających do wyzdrowienia i oswobodzenia się pułapek „wuhańskiej puszki Pandory”. To wiara w to oraz nadzieja, że te wysiłki ostatecznie się opłacą. Bez nadziei, można by rzec, nie mamy powodu, żeby podejmować jakiekolwiek działania.
Dzięki nadziei w życiu człowieka, doświadczenia które nas spotykają, nabierają znaczenia wraz z upływem czasu. Oczywiście w różnym czasokresie. Mogą one być fundamentem, do budowy nowego. Nie tylko przeszłe doświadczenia, ale te obecne będą wpływać na naszą przyszłość .
Stąd znany onkolog Carl Simonton tak zdefiniował nadzieję: „jest to przekonanie, że rzeczy pożądane mogą być osiągnięte niezależnie od znikomości prawdopodobieństwa ich osiągnięcia. W przełożeniu na sytuację człowieka chorego oznacza to przekonanie „mogę wyzdrowieć niezależnie od tego, jak bardzo jestem chory”, a nie przekonania typu „muszę wyzdrowieć” lub „wyzdrowieję na pewno”, a tym bardziej „nie mam szans na wyzdrowienie”.”
Tak więc każdy ma swoją „puszkę Pandory”, na dnie której jest nadzieja, po którą porostu trzeba sięgnąć.